Płynąc z prądem

Często wychodziłam z domu, na fali konfliktu.                                                       
Konfliktu raczej na poziomie światopoglądowym, ideowym, dotykającym wyższych wartości :
- „Nigdzie, dziś nie pójdziesz!”
-„Ty za chuja, mnie nie rozumiesz bo, on mnie kocha!!!”
- odbijało się gdzieś na ścianie w kuchni u sąsiadów na drugim piętrze.
      Moi rodzice wykazywali dużą tolerancję ” odzieżowo-lifestajlową” .
Akceptowali chłopaków z Kielc, dredy, glany, bujanie w obłokach, agrafki w uszach, chłopaków ateistów, tenisówki w zimie i wełniane skarpety latem, kolczyki do pasa,  spódnice na spodnie kupione w Ravelu na Floriańskiej i Wranglery z Siennej na które, odkładałam kieszonkowe. Kieszenie nadal mam puste, dziurawe i zawsze gubię drobne, bo grubymi raczej nie dysponuję. Grubo to zawsze się zakochiwałam, cały Kraków i okoliczne wsie wiedziały, że Paulinka ma nowego gacha. Do tego stopnia, że wręcz się z nim stapiałam, stawałam klonem i nie można tego nazwać jednomyślnością, tylko jakimś chorobliwym przypodobaniem się: od sposobu ciągnięcia pały po zmianę koloru tęczówki. 
Stawałam się tłem, przekonana o swoim poczuciu wyjątkowości, o tym, że ta miłość jest wyjątkowa, jedyna a każda kolejna na całe życie. Zadowalałam się byle czym i nadawałam temu znaczeń, magii i chciałam aby cały świat dostrzegł  głęboki sens i romantyzm  w paleniu papierosów i piciu białych, tanich win na Krzemionkach albo jaraniem jonitów pod Mostem Dębnickim do takiego stanu, że już nawet nie widziałam tam żadnej rzeki, strumyka a tym bardziej Wisły. Frajersko dawałam sobie wmówić, że air maxy są szczytem kobiecości, wspólne rzyganie romantycznym uniesieniem dwójki kochanków a glany są najlepiej oddychającymi butami sierpniową porą.

Przez dziesięć lat życia dokonywałam wyborów według określonego schematu, co uświadamia mi w moim trzydziestoletnim życiu, że podświadomość, którą wielokrotnie próbowałam oszukać; możesz zeżreć tego pączka i nadal będziesz zajebistą dupą- powtarzane jak mantra od lat jest chuja warte, wszechświat jednak daje mi do zrozumienia, że to  nie tak, a na cellulit na dupie nie działa afirmacja:  „wyruchałby Cię każdy”.

 Wychowana przez Ojca, który nie wiedział jak nim być i sam go nie posiadał, trafiałam na chłopców „porozwodowych”, poranionych, opuszczonych, wychowywanych tylko przez matki, które imponowały mi swoją siłą, entuzjazmem, rasowe matrony lekko pogardzające swoim poddanym synem, synkiem, synuniem. Niestety,  potem okazywało się, że w koszu na brudy, trzymają ujebane majty swoje i kolejnego partnera, mimo, że  poprzedni jeszcze wyskakiwał z lodówki z kieliszeczkiem w ręku, brudne od spermy pościele i  brud ale tez taki o zapachu Jacka Danielsa, Martini i innej wybornej Wyborowej, której niestety nie spierze Persil czy inna Dosia. Klasyka gatunku Francja, elegancja, rasowy pies, syn z jednego nasienia i córka z drugiego, ogromne Volvo ze skórzanymi obiciami, mieszkanie dwie przecznice od Westerplatte, ferie w Bukowinie i wakacje w Chorwacji.

Był egzemplarz miej wyjebane a będzie Ci dane czyli jakiego Panie Boże mnie stworzyłeś, takiego mnie masz! Ttak tłamszącym swoje emocje, że nie wiedziałam czy go podniecam czy wystraszam.  Rysującemu portrety, oczyma wyobraźni, którego tata, stworzył inna rodzinę, bo pierwsza jakoś nie wyszła. Który dawał mi przestrzeń ale niekoniecznie miał chęć, ją wypełnić razem ze mną. Z ciężkim w gadce ojczymem- wojakiem, stąpającym twardo po ziemi i chcącym z robić z niego mężczyznę, wkurwionym o palenie papierosów przez okno, na mnie, na niego i jego starą. Bagatela starą wyglądająca jak milion dolców, wykształconą, o dobrym sercu, walcząca jak lwica o swoją samorealizację. Nie miał ochoty i potrzeby malować ścian w naszym gniazdku, które ja zamierzałam budować z naiwnością wierząc, że nastoletnia miłość przetrwa do starości. To dla niego opuściłam ciepły matczyny kurwidołek. Dla niego postanowiłam zostać Gesslerową małopolski. Było mu to tak wszystko jedno, jak to, że znalazłam sobie innego.

Trafiałam na chłopców, których ojcowie w swojej niemocy popełnili życiowego samobója, przekazując swoim synom, że jedyna słuszną drogą, jest droga ucieczki i to nawet nie takiej jak, życie w cugu przez miesiąc ale ucieczka ostateczna, zaciśnięta na szyi sznurem. Kiedy zderzyłam się głową z takim egzemplarzem, musiało mnie boleć o wiele za mało, że nie zdecydowałam się na szybka kapitulację, tylko w koszarach spędziłam ujebana w błocie po kolana 4 lata z mojego cennego życia. Szarpana dwubiegunowymi zaburzeniami,  nazywanymi miłością obsypywana kwiatami i wynoszona pod niebiosa albo gnojona, że wyglądam jak kurwa wychodząc na krakowski clubbing z koleżankami. Potrafiłam nawet dostać w ryj i jakoś się z tym pogodzić. Teraz nasuwa się jedno zajebiście ważne pytanie, a odpowiedzią nie jest wcześniej wspomniane jaranie blantów, tylko jak mogłam na coś takiego pozwalać, do jakiego patologicznego pojmowania miłości, ktoś potrafił mnie zmusić? Byłam kurwa, słaba, nie byłam święta; lubiłam flirt, wódeczkę, tańce do rana,  krótkie spódnice, ale to nie sprawiało, że nie wiedziałam czym jest wierność i lojalność o której, brak byłam permanentnie podejrzewana a inwigilacja była prawie na poziomie CBS-iu. 

    Przez felerne 4 lata, byłam rzucana, również o ściany i podłogi, upadlana i wręcz rozliczana za wszystkie poprzednie związki zaczynając od przedszkola, kończąc na pretensji, że mając 23 lata nie jestem dziewicą i za dużo i głośno się śmieje. Więc przestałam się śmiać i uśmiechać, patrzeć ludziom w oczy w obawie przed kolejnym zmaltretowaniem psychicznym. Podniosłam się z kolan a akurat ta pozycja dla większości mężczyzn, kiedy sprowadzą do niej kobietę jest dość hmmmm, atrakcyjna?wygodna? zastanawia mnie czy oni czują wtedy nad kobietą władzę? Czy jest w tym akcie,  obciągania na kolanach jakaś metafora głębi? Muszę to przemyśleć a moją opinię, poznacie w kolejnym odcinku.
Poniekąd Panowie skrzywiliście mnie niemożliwie, ale gdyby nie wy, nie siedziałabym teraz na balkonie z krakowskim smogiem, winem i śpiewem na ustach. Nauczyliście mnie mówić głośne spierdalaj i za to, wam chwała na wysokości. Mam teraz twardą dupę, dobre serce i ręce ujebane w gównie, którymi nijak, nie da się jeść suszącego się od tygodnia obwarzanka w torebce. Karierę masterchef'a porzuciłam już dawno, "kuse" sukienki zakładam nie tylko na schadzki z mężczyznami a drogę jaką, mam podążać z łatwością wskaże mi goooglemaps, tinder doradzi kogo, przelecieć, a fejsik przypomni o każdej rocznicy.

Amen.



Komentarze

  1. Wow. Mega rozkmina. Świetne przesłanie. Nie jestem w stanie pojąć jak udaje Ci się to wszystko ubierać w tak świetnie słowa! Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wielki świat, kuchenny blat

Did You smile today?