„Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem...”

No to tak minęły wiosny, lata i jesienie a życie daje po dupie jak woźnica po grzbiecie konia na krakowskim markets quare. Fajnie się bywało ale było naprawdę wszędzie, nigdzie a właściwie to w dupie i gówno widziało. Czas zapierdala nieopamiętale i wkurwia mnie, że wyznacznikiem jego upływu jest poziom rozwoju behawioranego dzieci moich koleżanek, kiedy ich samorozwój sam się zajechał i zaparkował w garażu jak "seico" wujka Józka i jakoś tak zimą z trudem odpala. Moje odwieczne bycie "rozwojowcem" też jakoś ostatnio zmieniło tempo, wpadło na bagno i wygląda jak przez okno. Relacje z ludźmi to nieoceniona skarbnica doświadczania.

Mam chłopa, który jest strasznym skurwysynem (jego matka jest spoko, nie trudni się najstarsza profesją na świecie, tylko brami innego słowa w naszym pięknym języku, który opisywałby pewne wady tego człowieka) Potrafi zjebać człowiekowi, każdy poranek, który zdefinicji jest już chujowy, bo budzik zadzwonił w okolicach 6;30. Nie bije mnie, nie pije, jest wykształcony i nawet całkiem pracowity, ale jest muzykiem. Bywa niemożliwie zapatrzony w siebie a cały otaczający go świat powinien udać się na grupową terapię i odpierdolić się od niego. Jedno jego krzywe spojrzenie o poranku rujnuje mój dzień, niestety to on jest tą silniejsza jednostką- to jego kondycja psychiczna jest wypadkową do mojej. Ma tak niebywale irytujące spostrzeżenia na temat rzeczywistości, typu: za dużo perfum, za mało masła, jestem za gruby, ale kanapka w maku miała za mało sosu, coś jakby narzekania, że kiedyś chleb był „chlebszy Myślałam, że nasze pokolenie trzydziestolatków, ma takie rzeczy już przepracowane w genach za pośrednictwem naszych rodziców, ale jednak nie. Posiada niebywale wysoko rozwinięte poczucie własnej zajebistości, mimo pięciosekundowej pamięci, na dodatek wybiórczej i wygórowanych wymagań. Potrafi day by day” pytać o skarpetki, jakbym każdej, nocy knuła spisek i szukała najwymyślniejszych miejsc, gdzie by te skarpety skitrać. Dodajmy, że gra toczy się o czyste pary, bo jakoś brudne zgubiły się i nie znalazły drogi do pralki. Jeśli chodzi o spontaniczność zarówno moja jak i jego umarła gdzieś w okolicach drugiego roku naszego małżeństwa, choć jak mówią media ważne, „aby konar płonął”. On wieczorami wpierdala chipsy i ogląda filmy, a ja marze tylko o zderzeniu z poduszką. Najgorsze, że tylko ja się przejmuję, jakością naszej relacji, że ja chodzę, trzymam się za głowę i zadaję sobie pytanie: jak to jest kurwa możliwe? Quo, vadis Urszulo? Normalnie Dante wiedział, co pisze- piąty krąg piekła.
Są wieczory, kiedy siedzimy obok siebie salonie, on coś popierdala na tych klawiszach czy innych altówkach i w sumie zapytałabym, co u niego, ale potem, myślę sobie, że mam dość gościa, więc ładuję się w barchany, siusiu, paciorek i spać, zdarza się, że wcześniej jeszcze pierdolnę awanturkę o jakąś mało znaczącą rzecz dla nas i całego świata ale próbowałam nawiązać kontakt. tak dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Popylam na etacie od 8-16- ja kipijaje, asapy i inne fidbeki-dziękuje, dobranoc, kurtyna. On wolny ptak” oddaje się muzyce pasjami- papieroski,
koncerty, oklaski, wywiady, piątki zbijane z kolegami, bisy, wrzaski- relaks i rekreacja. Światła, kamera, akcja! Hej szable w dłoń, bajlando do rana. Weekendy spędzamy osobno on na graniu, ja nad próbami zapanowania nad naszym życiem; jakieś zakupy, ogar domu,ewentualnie jakieś muzeum, nieudane próby przelewania myśli na papier.
Gdzieś w głębi serca tęsknię za nim, za czasem wspólnego planowania, życia z dnia na dzień. Studenckiej biedy, kiedy w lodówce było tylko światło a na obiad ryż z wegeta. Kiedy dylematem było czy posiedzieć przy winie i papierosach czy jednak mieć, co zjeść przez kolejne dwa dni. Było ciepło w mieszkaniach z nieszczelnymi oknami, był śmiech przez łzy, niedociągnięcia każdego z nas były powodem do lekkich podśmiechujek, obie strony starały się być dla siebie atrakcyjne fizycznie, psychicznie, intelektualnie.
Kuba: "Czuję głód emocjonalnego związku. Fajnie jest być z kimś, z kim można sensownie pogadać, kogo można przytulić, ugotować tej osobie kolację.
Witek: Człowieku masz mnie, ja zawsze chętnie opierdolę coś na ciepło"

Podążając za cytatem z klasycznego, polskiego kina wniosek jest jeden, że pomimo zarzekań, że nie skończymy jak nasi starzy z pilotem przed telewizorem, przełączając z sentymentem obrazy z tamtych lat, lądujemy w tym samym bagnie. Dryfujemy „razem” z obojętnością, grzechem i zaniedbaniemSzczotkujemy zęby dwa razy dziennie, fejsa scrollujemy godzinami a nie potrafimy podać sobie ciepłej dłoni, ciepłej herbaty i czegoś do szamania razem, nawet z mikrofali. Mamy pieniądze a nie chce się nam ruszyć dupy z kanapy i wyjść razem do kina, na spacer czy na wódkę.  W ogóle nie chce nam się być swoimi współtowarzyszami. Kiedyś nasze ręce nie mogły przestać dotykać, oczy widzieć a język penetrować,
Pozostawiam jednak iskrę nadziei na lepsze jutro, że on też patrzy na to w jakiś zrozumiały tylko dla siebie sposób. Widzę w tym spojrzeniu pasję i pożądanie, wyrzut sumienia "kurwa,  nie mam dla Ciebie tyle czasu ile bym chciał, a chciałbym wiele"...
Więcej grzechów nie pamiętam za wszystkie serdecznie żałuję i proszę Cie Mężu o rozgrzeszenie.

page2image3658624
W filmie Poranek Kojota (Olaf Lubaszenko, 2001) pada stwierdzenie...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wielki świat, kuchenny blat

Płynąc z prądem

Did You smile today?